Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A! moja dobrodziéjko ty złota! Aniele ty mój! Dolaż moja nieszczęśliwa! Jam tylko tego pragnął, jak królestwa niebieskiego; największeby to szczęście było dla mnie. Ale jakże ja miałem moją nikczemną, paskudną figurą pannie los zawiązywać? Sumieniabym nie miał. Com się ja namęczył, ale nie śmiałem!
Serwuś się na dobre rozpłakał, a Domcia aż się zachodziła, chustką tuląc łzy i łkanie. Pobrawszy się tak za ręce, milcząc, patrząc na siebie, stali chwilę we wzruszeniu wielkiém. Nie było już rady. Grzéch nawet myśléć o tém!
Serwacy gorąco ją począł w ręce całować.
— Bóg mnie pokarał — rzekł. — Miałem w ręku szczęście moje jedyne i nie doszło mnie. Dobrodziéjko ty moja, póki żyw cię miłować będę! Nie daj Boże, ale gdybyś kiedy mnie potrzebowała jak brata, a ja się wam na co przydał, nakazuj — życie dla ciebie dam!
Prządkowska podziękowała smutnie. Poszli jeszcze kawałek drogi ze sobą razem i poczęła mu o swojém życiu opowiadać, jak jéj mąż niegodnie się ze starym ojcem obchodził, jak domu nie pilnował, że w mieście miał dawną kochanicę, wdowę majętną, która iść za niego nie chciała, a durzyła i od żony odciągała. Mówiła mu Domcia, że tylko o śmierć Pana Boga prosi. Popłakali się znowu, gadali długo i nagadać się nie mogli. Odprowadzał on ją, potém ona jego, aż się musiał wyrwać zdesperowany i tegoż dnia pod noc z Wilna wyjechał, ze zranioném sercem, na służbę powracając.
Dał sobie słowo uroczyste, że póki żyw, do żadnéj kobiéty się nie zbliży i o ożenku nie pomyśli. Być téż może, iż mimowoli nadzieję jakąś żywił, że kiedyś Domcia będzie wolną. Ale