Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

der — bo u nas z tém warcholstwem nigdy ładu nie będzie. Trzeba to przykrócić.
— I przykróci się — odrzekł biskup stanowczo.
Wtém ów Werder, odedrzwi odstąpiwszy i oglądając się na nie, kilka kroków ostrożnie naprzód podszedł i szeptać począł:
— Najciekawsza rzecz, iż oni wszyscy zaręczali, iż na ich panów wiele król rachować nie może, bo w domu są inni, niż tu.
Szaniawski się rozśmiał.
— Co pleciesz! — zawołał. — Na wojewodę inowrocławskiego jeśli gadali, to kalumnia. Nie wierz temu! Wojewoda na sejmiku szlachcie w nos fimfę jaką puścić może dla popularności, aby sobie serca pozyskał, ale król w nim ma wiernego sługę. Tandem — dokończył Szaniawski, po ramieniu uderzając poczciwego Werdera — tandem ci się to wielce chwali, dziecko moje, że gorliwy jesteś, że uszy masz otwarte i że się bacznie rozsłuchujesz. Zawsze dobrze jest wiedziéć, co się święci.
Biskup podszedł ku stolikowi, na którym papiéry były rozłożone, i wziąwszy pakiet opieczętowany, odezwał się do powiernika:
— Ks. Bildiukiewicz musiał już powrócić z Pragi; trzeba abyś go asan jutro wypukał i dał mu te papiéry pod rewers. Niech natychmiast z niemi jedzie do Wilna. Sprawy są pilne.
Werder, ucałowawszy rękę biskupa, który go pobłogosławił, pilno papiéry w kieszeń schował i na palcach z rewerencyą wielką cofnął się do progu.
Ksiądz Szaniawski, zadumany, usiadł znowu do stolika.
Damianowicza starego nazajutrz do domu citis-