Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A iluż miałaś kochanków? To po nich lata policzymy.
— Kochanków? ja? A, tych co się we mnie kochali ani zliczyć — śmiała się Bettina — a tych których ja kochałam ani jednego! Serce czeka.
— Na kogo? — spytał król.
— Na takiego szaleńca, jak ja sama — mówiła rybaczka. Wszyscy ci mężczyźni to wymokłe śledzie, ślamazarne ciury, ani z piérza, ani z mięsa. Rybaczka, czekam na rybaka, coby ze mną poszedł choćby w błoto, choć na fale, choć na śmierć. Albo taki, albo żaden!
To mówiąc, jakby przez zapomnienie, maseczkę na chwilę z twarzy zdjęła i pokazały się z pod niéj ogromne oczy czarne, brwi silnie zarysowane, pełne, rumiane usta, piękność dziko, bujnie rozkwitła, z całą potęgą klimatu, pod którym udzie i rośliny rozwijają się szybko i więdną spalone. Natychmiast, jakby przerażona, przymocowała znów maseczkę i parę kroków odbiegła.
Król podszedł za nią i szepnął jéj do ucha słów parę. Pokręciła głową, król dodał cóś jeszcze, otrzymał szybką odpowiedź i rybaczka rzuciła się w tłum, siatką jeszcze śmieléj bijąc po przechodzących.
Gdy się to działo, na uboczu dwie niewieście, w bogatych dominach, maski, słusznego wzrostu, arystokratycznéj postawy, zdawały się ciekawie przypatrywać scenie i odgadywać niedosłyszane słowa.
— Patrz — mówiła jedna — nieźlem prorokowała. Królowi trzeba razowego chleba, znudziły go ciasteczka.
— Tak — odparła druga — skosztuje i wyplunie.