Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dnie się rzucać na fale, mówić co myślę, robić co zechcę. Nieokrzesana jestem, słów nie dobiéram, a gdy się gniéwam, klnę i łaję.
— A gdy kochasz?
— O! gdy kocham, to w uścisku zdusić jestem gotowa, wyssać duszę pocałunkami, zabić mojém kochaniem — śmiało mówiła rybaczka. — Tylko taki prosty rybak, jak ja, pokochać mnie i wyżyć ze mną może.
— Przecież i ja, choć nie rybak, nie zląkłbym się ciebie — rzekł król.
Nieznajoma głową pokręciła.
— Co mnie do was? co wam do mnie? Orły nie latają za sroczkami.
— Szczebiotu ich słuchać i orłom miło — odparł król, widocznie bawiąc się rozmową.
— Dokuczy prędko, bo często ostry bywa.
Te odgróżki i przekory, zamiast odstręczać, pociągały znudzonego pana. Krok jeszcze postąpił i rzekł ciszéj:
— Mów, ktoś ty?
Zmieniony, nakazujący głos nie pozwalał się opiérać: był to królewski rozkaz.
— Ja jestem Bettina, z baletu waszéj królewskiéj mości.
— Dawno w Dreznie?
— Od tygodnia.
— Czemu cię nie widziałem? — spytał król.
— A! ktoby tam na mnie patrzył? — rozśmiała się Bettina. — Tyle jest piękniejszych odemnie; jam prosta dziewczyna.
— Ile masz lat? — badał król.
— Przysięgam że nie wiem! — śmiało zawołało dziéwczę. — Pięćdziesięciu, zdaje się, jeszczem miéć nie powinna, a więcéj niż dwanaście pewnie już być musi.