zmienić przedmiot rozmowy, gdyż król się śmiać zaczął i z szyderskim wyrazem głowę odwrócił.
Fleming swobodnie z resztą, dworu, u progu pozostałą, rozmawiał.
Na feldmarszałku lat tych parę nie zostawiły téż śladów zbyt widocznych; bystrzejsze tylko oko możeby dopatrzyło pewnego znużenia i zobojętnienia, ukrywanego smutku, który Fleming dumą i postawą energiczną przytłumiał. Feldmarszałek był jeszcze jeżeli nie pięknym, to przynajmniéj przystojnym mężczyzną, na którym arystokratyczne pochodzenie było widoczne. Twarz rysów dosyć delikatnych, oczy nadzwyczaj bystro patrzące, czoło wyniosłe, usta do rozkazywania nawykłe, zaciśnięte nieco i surowego wyrazu, nadawały mu fizyognomią znaczącą. Cóś żołniérskiego miał w ruchach, a przy Watzdorfie wydawał się, jakby z innéj ulepionym gliny.
Watzdorf téż na widok Fleminga stracił swą śmiałość, stał się mniéj jeszcze obrotnym i, jak to mówią — okradzionym. Z oczyma, rękami nie wiedział co robić; kręcił się, jakby przygnieciony do ziemi.
Król także chwilowo zasępił się, nierad że go na jakichś szeptach tajemniczych z Watzdorfem pochwycił Fleming; ale zawsze przytomny, wesoło spojrzał na dawnego ulubieńca i poufale mu skinął głową.
Obejście się feldmarszałka z panem było zupełnie odmienne od płaskiéj uniżoności mansfeldzkiego chłopa. Szedł śmiało, pewien siebie, z rodzajem poufałości pełnéj uszanowania, ale niemal wyższość umysłową znamionującéj. Na Watzdorfa ledwie spojrzał, jak na istotę którą się niewiele waży i o nią nie troszczy wcale.
— Widzisz, Fleming — odezwał się monarcha,
Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/99
Wygląd
Ta strona została skorygowana.