Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Watzdorf, przykuty rozkazem pańskim, ruszyć się nie mógł; wyglądał oknami, ogrzéwał się przy kominie, ręce to zaciérał, to je chował pod poły fraka, siadał i wstawał, aż nareszcie, po długiém oczekiwaniu, szelest zwrócił jego uwagę.
W sali audyencyonalnéj zdala ukazał się król, idący z dwoma szambelanami. Paziowie go poprzedzali.
Wszystko to na dany znak pozostało w progu, a August sam, krokiem majestatycznym, z podniesioną głową, wkroczył, rozglądając się po sali. Watzdorf, spostrzegłszy go, przybrał postawę uniżoną, pokorną, zgiął się wpół, uśmiéchnął nawet jak umiał, a raczéj skrzywił usta do uśmiéchu.
Majestat króla, przed którym robił się małym Watzdorf, wistocie był majestatyczny. August, choć już otyły i ciężki, miał postawę prawdziwie królewską, szedł z nawyknienia z pompą i z ruchem poważnym, jakby nań tysiące ludzi patrzyło. W ręku trzymał laskę z gałką złoconą, na któréj potrzebował się już opiérać, bo mu ów palec, stłuczony w czasie karuzelu dla księżny cieszyńskiéj, coraz dolegał mocniéj. Często téż obie nogi brzękły. W chodzie téż, lubo jeszcze dosyć swobodnym, czuć już było pewną ociężałość i jakby wysilenie.
Twarz piękna, zawsze jasna, bo jéj nieszczęścia i namiętności nigdy nadługo zachmurzyć nie zdołały, nosiła na sobie znamiona znużenia, mnogie pręgi i fałdy, śmiéchem i troskami wyryte. Nad oczyma wisiały powieki nabrzmiałe, a pod niemi jakby napuchłe wydymały się policzki. Czoło tylko, niezorane myślami zbytniemi, łudziło jasnością i spokojem.
Wchodząc, król najprzód się po sali obejrzał,