Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gniéwny i nadąsany. Ręce ogromne, ruchy ciężkie nie nabrały giętkości i wdzięku — pozostał, jak był wstrętliwym i śmiésznym. Popatrzywszy nań, domyśléć się było łatwo, dlaczego chłopem go przezwano. Chłop, jak dawniéj, z niższymi i słabszymi był gburem nieznośnym, z równymi szorstkim, ale zato z tymi, których się lękał, aż do obrzydliwości uniżonym, pokornym, płaskim.
W paradnym fraku, szytym złotem, wyglądał jeszcze, jak gdyby tylko co od wozu i wideł go wzięto. Ociéranie się o króla, o pełen subtelnéj elegancyi dwór jego, nie mogło z téj bryły twardéj nic zrobić przyzwoitszego.
Dawne szyderstwa, które na widok Watzdorfa jak na dany znak ze wszystkich się ust wyrywały i króla śmiészyły, od roku już ustały zupełnie. Niektórzy przezorniejsi zaczynali mu nawet dworować i znajdowali, że pod tą szorstką powłoką mieściły się niepospolite przymioty.
Stało się z Watzdortem, co się dzieje ze wszystkiemi dziećmi szczęścia: rosną im czuby, gdy piérza przybywa.
W chwili téj przechadzający się po sali, w oczekiwaniu na króla, Watzdorf nie był w najlepszym humorze. Chodząc, potrącał coraz stojące krzesła, gniéwnym jakimś wzrokiem rzucał na stropy i po ścianach, to ku służbie, któréj złośliwych szeptów domyślał się może. Roztargniony był i niespokojny. Król nie przychodził.
Upłynęło tak pół godziny, a od strony apartamentów króla nic się jeszcze słyszéć nie dawało. Cisza ranna panowała na zamku całym; w podwórcach tylko, na kamiennéj posadzce, słychać było niekiedy wtaczające się powozy, lub wojskowy chód gwardyi królewskiéj, któréj straże zmieniano.