Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się, zabiérali się do spoczynku. O izbie, łóżku, pościeli mowy być nie mogło; w szałasach miejsca były pozajmowane. Z trwogą postrzegł Dziubiński że drudzy się na stołach, płaszczami pookrywawszy, kładli z kułakiem pod głowę. — Trzeba było iść szukać gdzie miejsca.
Pan Serwacy tłumaczył, że nocą sierpniową sub Jove najprzyjemniéj spoczywać było w drzew cieniu. Ba! sub Jove! a jeżeli nagle ów Jupiter przedzierzgnie się w pluvialisa? Przy wstawaniu przeląkł się podkomorzy, bo nogi znowu były, jakby je kto poobcinał. Wstał, zatoczył się fatalnie; Przebendowski go chwycił za rękę, płakać mu się chciało.
— Za grzéchy Panu miłosierdzia ofiaruję! — zamruczał. — Dobrze mi tak! dać się uwieść po raz trzeci! Dobrze mi tak!
W głowie drzewa, zamek, jezioro okręcały się dziwnie, nogi ledwie się poruszały, a tu potrzeba było koniecznie szukać miejsca dla spoczynku. Dokoła już coraz było ciszéj; gdzieniegdzie śmiészki męzkie i niewieście odzywały się po kątach.
— Mój dobrodzieju, przyjacielu mój, wybawco i opiekunie! — odezwał się podkomorzy — jeżeli ty Boga kochasz, pod piérwszą lepszą sosną kładnijmy się, bo ledwie się wlokę.
Szli tedy. Pod piérwszą sosną leżało dwóch Niemców i chrapało, jeden przez sen śpiéwał. Trochę daléj otulone w ogromny płaszcz, spoczywało cóś, czego rozeznać nie mogli, ale się to poruszało i miało życie. Ominęli więc, idąc daléj. W gęstwinie położyła się czeladź i różne ciury. Słowem gdziekolwiek zajrzeli, gdzie zaszli z nadzieją, odchodzili z rozpaczą. Dziubiński milczał i ledwie się ciągnął.
Minąwszą tak ogromny kawał lasu ludźmi za-