Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dokoła i zamek, staw, kramy, galerye, wszystko zajaśniało w kolorowych lampach i świateł tysiącach.
Widok był przecudnie zachwycający, jak dekoracya teatralna; zieloność przy światłach wydawała się dziwnie żywą, muzyka, wśród lasu rozchodząca się echem, czarującą melodyą poiła ucho.
Zaczynało być późno, ale na zamku tańcowano, po jeziorze przesuwały się lampami postrojone gondole weneckie, w których piękne panie, każda w towarzystwie kawalera, pływały, śmiejąc się i pustując.
Dziubiński, wygodnie siedząc, patrzył, oczów nasycić nie mógł i pomrukiwał:
Mirabilia, incredibile dictu. — Gdy człek to będzie opisywał, powiedzą że kłamie. Wielki tylko monarcha może stwarzać takie prodigia! Cieszę się że to widziałem i zakonotuję pewnie.
Wino zmieniano, a że podniebienie się z napojem oswoiło, nie zważał podkomorzy, iż coraz tęższego naléwano węgrzyna. Raptem, gdy już lampkę niejednę wychylił z nowego gąsiora, uderzyła go woń.
— A to co jest? — zawołał.
Wziął pod światło wino — postrzegł że miało barwę nie szlacheckiego, wytrawnego zieleniaczka, ale jakby owego bursztynowego napoju, którym Denhoffowa dała mu się we znaki. Postawił lampkę, pasa poprawił, uląkł się.
— A jakże to będzie z powrotem do Drezna? — zapytał Serwacego.
Tu się okazało że służba cała była tak pijana, a konie gdzieś porozpraszane, że nikt ani myślał dnia tego o powrocie do miasta.
Robiło się późno; jedni pili, drudzy, napiwszy