Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Badź-że tam asińdziéj apostołem nie mojéj sprawy, ale waszéj własnéj. O skórę waszę chodzi. Opisaliśmy na sejmie pacyfikacyjnym hetmanów, ukrócili ich absolutum dominium, stójmyż przy prawie.
— Święte słowa! złote słowa! — zawołał podkomorzy. — Słysząc je z ust tego, który jest nietylko prawą ręką najjaśniejszego, ale jego konsyliarzem w sprawach naszych jedynym, cieszę się iż będę je mógł, jako płynące ex fonte purissima, powtórzyć moim Lidzianom.
— Powtórz je pan, argumentuj, nie dawajcie się brać na kłamliwe słowa! — rzekł Fleming. — Sami hetmanowie dali mi komendę, teraz ją chcą odbiérać, a z nią napowrót asygnacye i hiberny.
Feldmarszałek jeszcze się nieco rozwiódł o tym przedmiocie i tak skonwinkował słuchacza, że ten głową i rękami tylko, nie czyniąc najmniejszéj opozycyi, potakiwał, aprobował, a naostatek wysłuchawszy, chciał się już sumitować i żegnać. Wtém Fleming z uśmiéchem ujął go za jedwabny guziczek kontusza i zatrzymał.
— Byłeś pan u Denhoffowéj, byłeś u mnie na obozowéj zabawie, potrzeba żebyś zobaczył i królewskie gospodarstwo w Moritzburgu.
Dziubiński pobladł.
— Żniwa, jaśnie wielmożny feldmarszałku, żniwa, czas gorący!
— To nic nie pomoże, to się widzi raz w życiu! — dodał Fleming. — Na takie pańskie zabawy wieki czekać potrzeba, bo wieki rzadko wydają takich jak nasz wspaniałych monarchów.
Nim Dziubiński miał czas się żebrać na odpowiedź, feldmarszałek, skinąwszy mu głową tylko, odszedł do Gałeckiego, wojewody inowrocławskiego. Dziubiński uspokojony rozmową, ale