Przejdź do zawartości

Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wném, że wszyscy patrzyli długo po sobie, nie mogąc go zrozumiéć.
Nareszcie zaczęto powtarzać:
— Wody! wody!
Jeden drugiemu podawał tę osobliwą zachciankę.
Wody nigdzie kropelki nie było, oprócz w poblizkiéj Elbie. Ostatki jéj służyły paniom do obmycia z kurzawy, gdy miały siadać do stołu.
Nikt, nawet służba już pod dobrą datą, nie wiedział gdzie szukać wody i naco by jéj mógł kto potrzebować, gdy tyle było wina.
Könneritz stał i wołał. Naostatek śmiésznéj natury chłopię pobiegło z wiaderkiem do Elby, zaczerpnęło, znalazł się blat srébrny i szklanka kryształowa, Könneritz odebrał to z rąk służby i począł iść. Ale w takim stanie w jakim był, przenieść nalaną wody szklankę stawało się zadaniem prawie niemożliwém. Ziemia chwiała mu się pod nogami, szklanka balansowała na blacie, on sam nieustannie równowagę tracił i gdy przyszedł do namiotu, stanąwszy za królem, nie miał więcéj nad pół szklanki, szczęściem zamglone oczy widziéć mu tego nie dozwalały. Król był o wodzie zapomniał. Hrabina Vitzthumowa, jedna z pań najnieprzychylniejszych Flemingowi, króla i jego z oka nie spuszczała. Uśmiészek przebiegał jéj usta, bo dostrzegła na obliczu pana przelatujące chmury, a Fleming, jakby na przekorę, pozwalał sobie niesłychanie. Tysiące osób na to patrzyło.
Ściskał króla, obejmując go oburącz, kładł mu rękę na ramiona, przemawiał do niego, nie inaczéj, jak „ty,“ odzywając się bez ceremonii.
Stracił głowę. Trafiało się to nader rzadko Flemingowi, ale już parę razy, podpiwszy, królo-