Przejdź do zawartości

Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i zdaleka wyglądający na bohatéra. Jakie tam myśli przechodziły po jego głowie, jakie marzenia wielkości — któż odgadnie? — ale spoglądał dumnie i uśmiéchał się wesoło.
Po chwili odezwał się do Friezena:
— Ani w Berlinie wojska piękniejszego nie mają!
Między Berlinem a Dreznem już wówczas antagonizm był wielki we wszystkiém; nie cierpiano się wzajemnie, ale Berlin sposobił rzeczywistych żołnierzy, a Drezno miało ładne i strojne lalki.
Komedya wojny odegrała się niezmiernie świetnie: pułki napadały na siebie, atakowały się, naciérały, wyskakiwały, usiłowały się wyprzedzać i dały dowód wielkiéj obrotności i zręczności. Król był w najlepszym humorze. Bawił się. W dolinie, po za obozem i placem boju, na którym kilka kaskietów i kilku ludzi stratowanych padło ofiarą — stały już gotowe namioty.
Najpiękniejszy, zdobycz z pod Wiednia, przeznaczony był dla dam, króla i najprzedniejszych gości. W dwu bocznych namiotach pospolite ruszenie zasiąść miało, mniéj wybitne osobistości, między któremi mnóstwo Polaków i oczarowany widowiskiem pan podkomorzy Gintowt-Dziubiński, któremu milczący i ponury Serwacy Przebendowski służył za opiekuna.
Zaledwie się obiad skończył, poczęła się owa druga część dramatu, wymyślona przez Fleminga. — Nie zdejmowano nic ze stołów, zostawiono je jak były, przeznaczywszy dla żołnierzy, a że chleba brakło, w pozostałe jego kawałki kazał feldmarszałek powtykać tysiąc srébrnych sztuk guldenów. Zatrąbiono do szturmu i gwardye rzuciły się na stoły.
Szturm był prawdziwie godném zakończeniem