Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie słyszałem. Możesz pan podkomorzy śmiało się przypatrzyć téj magnificencyi, nie narażając się na żaden despekt.
— Tak mówisz? — spytał Dziubiński — to mi otuchy dodaje. Mam tu, jak wiadomo, causam litigiosam, a choć mi dopraszanie się łask i protekcyi niemiłe — nóż na gardle.
— Więc tém bardziéj na oczy się nasunąć nie wadzi — dodał pan Serwacy.
— Tak mówisz? — powtórzył Dziubiński — i radzisz być?
— Dlaczegóż nie!
— Tandem, przepraszam że się tak otworzyście tłumaczę — mówił podkomorzy — jakimże ja sposobem mogę się dostać do téj Pilnicy, czy jak się to tam nazywa?
— Mamy kilka powozów na usługi — rzekł Przebendowski — zechcesz acan dobrodziéj, to po niego zajadę.
— Jesteś mym dobroczyńcą — odparł, rzucając się do uścisku, stary i całując w ramiona nader skromnego Przebendowskiego.
Stało się tedy iż pan Gintowt-Dziubiński znowu miał być gościem na wielkiéj uroczystości, ale z mocném postanowieniem, iż z winem będzie ostrożnym. Łatwo to powiedziéć, ale jak trudno dotrzymać. Człowiek słabym jest, a wino mocne; nareszcie opinia ogólna twierdzi, że kto się pić z innymi wzdraga, ten zdradę może miéć w sercu i lęka się, aby mu ona z winem na wiérzch się nie wydobyła.
Wszystkie te uwagi zawczasu przychodziły podkomorzemu, który Pana Boga prosił, ażeby ani na zbytnie pokuszenie, ani na niebezpieczeństwo narażonym nie był. Względność pani podskarbiny dla niego, pamięć o nim, zaproszenie,