Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A, to tam się znaleźli dalecy krewni — splątał się jeszcze gorzéj Serwacy; — cóś to tam może kiedyś kapnąć. Muszę się dopilnować. Paweł także rusza na Litwę, to może się razem zabierzemy.
Ksiądz się wiadomością tą bardzo ucieszył.
— Może będziesz w Wilnie? — zapytał.
— A najpewniéj.
— To się prawdziwie opatrznościowo składa — dodał Bildiukiewicz. — Paweł człowiek bardzo poczciwy, ale szałaput okrutny. Będę miał listy ważne do przesłania do Wilna; nie odmówisz mi ich zabrać. Niewielka ci rzecz pójść na śniadanie do starego księdza Trzeciaka.
Ksiądz Trzeciak, braciszek, choć go patrem dla wieku nazywano, wyśmienity człek, był oddawna ekonomem w kolegium wileńskiém.
Nie na rękę wprawdzie było Serwacemu wozić się z listami jezuitów, których o sprzyjanie absolutyzmowi królewskiemu posądzał, ale odmówić przyjęcia ich pozoru nawet nie było.
— Zmiłuj-że się, czekaj na moje listy, łaskę mi zrobisz — dodał, śpiesząc, Bildiukiewicz. — Idę zaraz po nie i pod Trębacza je przyniosę.
Domyślał się Serwuś co za listy, pewnie ze dworu, miał wieźć ze sobą; czuł że się stawał posłańcem tych, co na rzeczpospolitą czyhali; ale cóż miał robić?
Po wyjściu księdza mało sobie palców nie powyłamywał, bo miał zwyczaj, gdy był w utrapieniu, wyciągać je ze stawów. Nic to jednak nie pomogło. Los na przekorę czynił go pomocnikiem tych, którymby był chciał jaknajmocniéj przeszkodzić.

Koniec tomu piérwszego.