Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w nim znowu starego człowieka i ani śladu wybryku wczorajszego.
— Jeżeli się acanu trafia okazya pewna, bez marnowania czasu, a spowiadania się dokąd waćpan jedziesz, z czém i poco, to jéj sobie użyj. Co oszczędzisz, możesz zatrzymać dla siebie.
Podskarbina chciała mu jeszcze dać naukę, lecz drażliwego przedmiotu dotykać nie śmiała. Dodała tylko:
— Ustnie waćpan odpowiész hetmanowéj na jéj pytania, nie rozwodząc się nad tém, co niepotrzebne, a jeśli mi co żywém także słowem odpowié, przywieziesz jéj rezolucyą. Jedź acan — dodała łagodniéj wkońcu — niech Bóg prowadzi! Powracaj prędko, a nie dawaj tam sobie nikomu głowy zawracać niedorzecznościami. To acanu więcéj może zaszkodzić, niż pomódz.
Nie dając czasu na odpowiedź, do któréj, żując, Serwuś się zabiérał, podskarbina, widząc go już wielce skonfundowanym, podała mu rękę do pocałowania, co było znakiem wielkiéj łaski. Serwuś, napół zgięty, złożywszy nieśmiały pocałunek na białych paluszkach, odszedł upojony i szczęśliwy.
Miał już natychmiast z jukami swemi przenosić się pod Trębacza, gdy niespodzianie nadszedł ksiądz Bildiukiewicz, o którym był zapomniał. Zastawszy go już po podróżnemu, zdziwił się mocno.
— A ty się dokąd wybiérasz? Wczoraj o żadnéj podróży mowy nie było.
— Wyprosiłem się dla mojego interesu familijnego — skłamał narazie niezręcznie Przebendowski.
— Tożeś mawiał dawniéj, żeś jak palec siérota i nikogo nie masz na świecie — odparł ksiądz z niejakiém niedowierzaniem.