Przejdź do zawartości

Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Podskarbina, patrząc na to, nieznacznie się uśmiéchała. Pochlebiała jéj ta cześć, to pohamowanie, ten trwożliwy wzrok, który spotkania jéj jasnych oczu wytrzymać nie mógł.
— Ale pójdź-że acan tu bliżéj ku mnie — odezwała się wreszcie, wyczekawszy trochę. — Jestem słaba, zmęczona, głośno mówić nie mogę i nie chcę, a trzeba ażebyś dobrze słyszał, co powiem. Zbliż się acan, niepowinieneś być tak nieśmiałym; nie od dziś dnia się przecie znamy.
Serwuś coraz to krok postępował, niepewnym będąc, jak dalece zbliżyć się może. Głowę spuszczał coraz pokorniéj, a długa jego postać zgięła się i przechyliła nabok najpocieszniéj.
Śmiała się w duchu podskarbina. Nim mówić zaczęła, popatrzyła nań jeszcze, jakby pytając oczyma, czy ją zrozumiéć potrafi; wreszcie odezwała się powoli, z rozmysłem, cedząc wyrazy i nie spuszczając go z oka, aby się przekonać, że wyrazy jéj nie zostały stracone.
— Potrzebuję posługi acana — mówiła zwolna. — Nie radabym się go ztąd pozbywać, boś mi tu potrzebny i trudno go zastąpić; ale tam, gdzie go chcę posłać, potrzebniejszym być możesz jeszcze. Bardzo mi o to chodzi, abyś acan to spełnił.
Usłyszawszy wyraz „posłać,“ Serwuś drgnął, podniósł oczy wystraszone i natychmiast spuścił je. Mimowolnie się mu z ust wyrwało:
— Posłać?
W głosie jego tak silnie wyrażony był niepokój i trwoga, że podskarbina na chwilę się wstrzymała.
— Ale nie bój-że się acan — dodała, poczekawszy nieco — niéma znowu w tém nic tak strasznego pocztą pojechać do Warszawy lub do