Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ten twój Pociej, gdy tu był ostatnią razą — rzekł — nie dotrzymał nam placu. Pod ręce go do domu odprowadzono, tak się spił brzydko. Źle pije i dlatego żona go za nos prowadzi, dokąd chce. Słaba głowa!
Feldmarszałek słuchał, nie wiedząc już co mówić, gdy król, w okno popatrzywszy, dodał:
— Myśliwski dwór trzeba nanowo przystroić. Montresora do polskiego myśliwstwa przesadzić, tam będzie pożyteczniejszy.
I nie czekając odpowiedzi, król przysunął się do feldmarszałka, patrząc mu w oczy.
— Gdybym miał tyle piéniędzy, co ty, Fleming, natychmiastbym kupił ten rubin. Spać mi to nie daje. Śnię o nim. Muszę go miéć! Może być tak akomodowany, aby służył do berła, do szpady w potrzebie i za spinkę. Ogromny! widziałeś go? Watzdorf mi na niego obiecał piéniędzy.
— Zapewne ich dostanie — rzekł wkońcu feldmarszałek — i wola królewska się spełni; ale rubin, jak rubin, jabym ich wolał użyć tam!
Wskazał ku północy.
Król trząsł głową.
— Daj mi pokój! To beczka Danaid! Niéma nic ważniejszego nad to, aby wasz król wspaniałością się nie dał ubiedz żadnemu z panujących. Nie dozwolę, aby mi z rąk ten rubin wydarto, chodzi o honor mój!
Z królem już o niczém poważniejszém mówić nie było podobna. Feldmarszałek nie próbował nawet tego, August zwierzył mu się na ucho z jakimś skandalem dworskim, w którym grał rolę jeden z oficerów otaczających Fleminga; potém, niespokojny o przyszłą maskaradę, kazał przywołać znowu Watzdorfa i wydał mu jakieś rozkazy, które natychmiast spełnione być miały.