Strona:Seweryn Goszczyński - Sobótka.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pieśń się skończyła; starzy lubowali;
Młodzież to piosnkę to pieśniarkę chwali;
Wszyscy czekają co nastąpi daléj.
Oh! i mnich wreszcie podnosi się, mruczy.
Nagle do koła, zatętni, zahuczy;
Salka wypada, krzyczy, co tchu staje,
Utraca siły, i mdleje śród drogi.
»Dobrze udaje!«; krzyczą; »jak udaje!«
Ale wnet radość wrzasła gwarem trwogi:
Stęknęły głazy, trzasnęły konary,
I jezdne zewsząd suną się poczwary;
Suną się błyskiem, zawodzą ponuro,
I nakrywają góralów strzał chmurą.
»Tatarzy, przebóg!« zagrzmiał głos Kiczory.
Watażki w rękę! do góry topory!
»Górale do mnie! kto zdolny na opór.
Za mnie tu! za mnie kobiety i starzy!«
Wystąpił naprzód, trzykrotnie zaśwista,
Wypuści w górę, jak głownię, swój topór.
Półkołem obok staje młódź barczysta,
A naprzód lecą i wrzeszczą Tatarzy.
Po owczych kudłach, otuleni nocą,
A ognie stosu po szablach migocą.