Strona:Seweryn Goszczyński - Sobótka.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czasem nad brzegi lasu się przybliżą,
I groźnym wzrokiem strzelą przez drzew śpilki.
Oko ich wąskie, jako ślad iskierki.
I pierś i głowa, jak w owcy kołtunach.
Gdzie się przybliżą, odezwą się wilki,
Sowa ciekawie zaziera przez świerki,
I wrony krążą w śmiertelnych całunach.
Tu się pokażą, tu nikną w mrok głuchy;
A zawsze szybko i cicho, jak duchy.
Nieżywa głowa skacze w ślad za niemi[1]:
Z okiem rozwartém, z ustami ściętemi,
Zdaje się ciągle śpiegować ich ruchy.
To długie włosy, jak skrzydła roztoczy,
I bystrym ptakiem zagwiżdże w gęstwinie,
To znowu w skrzele długie włosy zwinie,
I rybą idzie w podziemne głębinie,
Aż znów z podziemi jak z wody wyskoczy.
Ależ-bo w ów czas, ziemio staroświecka!
Dzisiejsze dziwy, dziwami nie były:
Grały widomie niewidome siły,
I pilnowały człowieka, jak dziecka.
W powietrzu, w drzewach, w kamieniu, pod wodą,
Krewne spół-czucie ludzie znajdowali;
Bo nie gardzili na ów czas przyrodą;
Bo ją jak matkę znali i kochali.

Ścichła powoli dziwnych głosów walka;
A koło stosu powstał okrzyk: »Salka!

  1. Ta głowa bez reszty ciała, obrosła bardzo długiemi włosami, błąka się do dziś dnia po łopuszańskich polach.