Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odelgę, kiedy gwiżdże różnemi głosami. W rzeczy saméj nazajutrz rano przekonałem się, że lipa prawdziwie wróżyła; w nocy mróz przeszedł i odbywałem w cieple dalszą drogę.
Na Ukrainie znałem wieś, któréj barometrem był las pobliski. Z szumu tego lasu wiedziano o kilkanaście godzin wszelką zmianę pogody.
W Mikołajowicach pod Tarnowem, a zapewne i w całéj téj okolicy, pewni są zmiany powietrza, kiedy pod zachód słońca, strona nieba od Węgier przybiera pewien blask złotawo-różowy: nazywa się to u mieszkańców: zorzą Węgierską.
Górale Podhalanie, zamknięci jeszcze bardziéj niż inni w pewném kole, mają może więcéj niż inni podobnych przepowiednych znamion. Zapisałem sobie niektóre.
Kiedy wąż grzechoce, kiedy bociany krążą nad Nowotarską doliną, kiedy się Tatry przybliżają, kiedy Babia-góra zaczyna chmurzyć się, albo jak góral mówi: «czepek nadziewa» to są znaki pewnego deszczu.
Chmura od północy lub południa przynosi grad w okolice Nowegotargu.
Wielka powódź nastąpi, kiedy mgła bardzo przezroczysta, woniejąca siarką, zalegnie powietrze, albo kiedy się napotyka węże wyłażące na drzewa.
Podobnych przepowiedni jest bezwątpienia więcéj i na wszystkie przypadki. Lud z téj strony zasługuje na zbadanie. Jest to jego strona wysoce poe-