Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czarci w pewne święta rozchodzą się na jutrznie i zostawiają pieczarę bez żadnéj straży. Korzystając z tego a pragnąc pieniędzy, udał się do pieczary w porze przyjaznéj, znalazł w saméj rzeczy jak żądał, nabrał pieniędzy ile mu się podobało, i szczęśliwie wrócił do domu. Ta wyprawa zachęciła do drugiéj i więcéj. Zawsze mu się udawało. Raz, chciwszy nad zwyczaj, zabawił się rabunkiem dłużéj niż wypadało, w tém czarci nadbiegają i łapią go na gorącym uczynku: nie dał się schwytać to prawda, uśpieszył wymknąć się za drzwi, ale kiedy dla większego bespieczeństwa chciał je zamknąć za sobą, zatrzasł z takim pośpiechem że mu piętę ucięły; od czego do śmierci już chromał.
Teraz wracam do naszéj podróży.
Od Zakliczyna po pod klasztór Bernardynów, zwraca się droga na wieś Paleśnicę, między wysokie wzgórza. Ta część drogi nie jest przyjemna. Głęboki wąwóz, koryto potoku Paleśnicy, które trzeba kilkadziesiąt razy przekroczyć, wzgórza po obu stronach jednotonne i niebujnym lasem porosłe, wieś Paleśnica długa, nieporządna, oto są przedmioty całomilowéj podróży. Ale jest to droga jak każda wiodąca do miejsc błogosławionych. Zaledwo bowiem opuści się Paleśnica, wnet wjeżdżasz na szeroki, bity gościniec pomiędzy pięknym jadłowym lasem. Nie zdejmuje on z ciebie trudów od razu, bo idzie przykro i długo pod górę, ale za to wyprowadza cię na szczyt Posadowéj, skąd