Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żelazna skąd biorą materyał surowy do Hamerni. Ta ruda czyli kopalnia, albo jeszcze inaczéj w tutejszym języku, bania, leży o dwie godzin drogi od Hamerni, w grzbiecie góry zwanéj Magóra.
Droga do bań przestronna, dobrze utrzymana, ale tak przykro zwijana w około góry, bo rudy leżą pod samemi szczytami — że wozom prowadzącym rudę żelazną do hamerni, zdejmują zadnie koła; a i to jeszcze nie może przeszkodzić, aby konie nie zlatywały w całym pędzie aż na miejsce mniéj spadziste.
Wewnętrzny widok bań ma w sobie cóś smutnie zajmującego. Ci ludzie z dziką, wybladłą twarzą, albo snujący się po licznie rozgałęzionych podziemiach, to z żelaznémi w rękach kagańcami, to z taczkami skrzypiącemi, albo z ciężkiemi młotami, pastwiący się, jak złośliwe istoty, nad łonem ziemi-matki; te mdłe gwiazdki kagańców, płonące tu wprost, tam w górze o kilkadziesiąt sążni, tam w dole w takiejże głębokości, albo biegące z taczkami jak błędne ognie cmętarza; z resztą ta ciemność, ta cisza, ta sfera całkiem grobowa, przenoszą myśl w jakąś dziedzinę fantazyi dzikiéj, czarnéj, nieludzkiéj a nieanielskiéj.
Szesnastu ludzi pracuje w téj bani od niedzieli do piątku. Sobota jest dniem odpoczynku. — Jest nawet wiara między górnikami, że ktoby odważył się pracować tego dnia w bani, Duch opiekujący się niemi, skarałby takiego jakiémś wielkiém nieszczęściem, a nawet zawaleniem całéj bani.