Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cia. Słońce zakryte chmurami nie urąga wesołym blaskiem rozwieszonemu tutaj całunowi zniszczenia: mrzący dészczyk wisi pełnemi kroplami po trawach i drzewkach utulonych między zwaliska; czasem polne ptaszyny, osłonione resztkami gzymsów, obeślą się urwaném szczebiotaniem, niby krótkim psalmem pośmiertnym, a wiatr wędrowny obejdzie wnętrze pustki, przyrzuci kamyk na mogiłę gruzów, zawyje westchnieniem i poleci daléj. A ja droższéj dopełnię powinności, w obrazie zwłok wielkich złożę im cześć pogrzebową.
Wyniosła i przykra góra, panująca z jednéj strony nad szyją Nowotarskiéj doliny, z przeciwnéj zaczynająca pasmo wzgórzów zakończone skałami Pienin, oto posada Czorsztyna. Sam gmach stoi na południowym jéj boku, podnoszącym się od płaskiego błonia prostopadle, nago, jak mur z jednolitéj, różowéj skały. Ściana zamku z téj strony jest jakby dalszém wyprowadzeniem skały; żaden śmiertelny niemógłby tędy ani wyjść ani się spuścić. Sam widok kilkadziesiąt-sążniowéj przepaści głowę zawraca, a jednak trudno nie patrzéć. Dno głębiny uściela piękne zielone błonie; po niém rozrzucona wieś tegoż co i zamek nazwiska; po niém snuje się dalekowidny Dunajec; na drugim brzegu Dunajca Węgry, ze swojemi górami w świéże lasy ubranemi, i z pięknym nienaruszonym zamkiem Niedzicą, ale już nie tak śmiało, nie tak okazale zbudowanym jak Czorsztyn. Wschodnia część