Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nych obrazów co krok rozmaitych, porywających samą swoją dzikością, śladami zniszczenia, wynagradzały nam wszelkie trudy.
Z miejsca gdzieśmy wkraczali do strefy już kozodrzewia, ujrzeliśmy nakoniec Siklawą wodę; jest to wodospad utworzony przez Rostok, a zdumiewający swoją wysokością i gwałtownością. Byliśmy od niego więcéj jeszcze jak o godzinę drogi, a już nas głuchy jego szum doleciał i rwał oczy długi, kipiący bałwan, biały jak śnieg. Im więcéj zbliżaliśmy się, tém szybcéj chęci nasze leciały naprzód, ale nie nogi, bo przeprawa tém trudniejsza. Przeszliśmy po głazach huczący i zapieniony Rostok, aby odtąd iść prawym jego brzegiem; przedarliśmy się przez gęstwy kozodrzewia, odpoczywając po każdych kilkudziesięciu krokach, tak przykro wciąż droga szła pod górę; już sądziemy być u kresu, złudzenie! do spodu Siklawéj wody niepodobna dostąpić, bo brzegi Rostoka utworzone tam ze szczerych prostopadłych opok; musiemy piąć się wyżéj. Krótka w prawdzie przeprawa, ale podobnie nużącéj niemieliśmy dotąd, bo po uboczach to skalistych to omszonych, a zawsze mokrych i śliskich od wilgoci. Przebyliśmy wreszcie wszystko, dościgliśmy śniegu wiekującego w cieniach skały jednolitéj z opokami, po których przewala się Siklawa woda, i zgrzani, wpółomdleni padliśmy nań dla ochłodzenia się. O sto może kroków od nas przewalał się, grzmiał wodospad i rosił nas swojemi mgłami. Prze-