Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kilka, udaje się w góry, upatruje stanowisko, zazwyczaj w jakiémś miejscu niedostępném, przyczaja się w skałach i czeka źwierzyny. Wiadomy miejsc i obyczajów źwierza, najczęściéj prędko go ujrzy. Zdarza się że upragniona zdobycz gdzieś tam w przepaści pod jego nogami, wtedy kładzie się na kamieniu połową ciała wychylony nad przepaść, i w téj postawie daje ognia do kozy. Do takich strzałów kul tylko używają.
Najprzykrzejsze a nawet niebespieczne położenie takiego strzelca, kiedy go w podobném miejscu mgła zaskoczy; a mgły zwłaszcza na Krywaniu są tak gęste, że człowiek śród niéj nóg własnych widziéć niemoże, i trwają czasem kilkadziesiąt godzin. Wtedy to przydaje się zapas żywności, bo nie pozostaje tylko siedzieć w miejscu i czekać aż się mgła usunie.
Odpocząwszy spuściliśmy się znowu z góry ku wodom Rostoka, i już odtąd wciąż pilnowaliśmy się jego tysiącznych wodospadów, podnosząc się coraz wyżéj. Drogę tu mieliśmy cokolwiek wygodniejszą, chociaż głazy i drzewa postrącane od wichrów, deszczów i lawin, toż głębokie łoża potoków, suche dzisiaj i zawalone niezmiernemi głazami, ale za piérwszą ulewą pełne i groźne jak potop, stawiały nam częste przeszkody. Za to kilkaset-sążniowe ściany skaliste, obwieszane drzewem a często kozami, liczne wody snujące się przez całą ich wysokość, opoki oblane wilgocią, błyszczące jak kryształ, i tysiąc in-