Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie zachowania ich gruzów, to przynajmniéj zebrania i podania następcom wszystkiego co pomniki podobne dostarczyć mogą. Węgrzy naprzykład, mają kronikę swoich zamków, czyż i my mieć jéj nie możemy? Nie jest to praca nad siły nasze, a korzyść z niéj wielka. Jest w tém wielki interes poetów i pisarzy, którzy przyjęli na siebie obowiązek dochować ludowi jego podania, jego pomniki wszelkie, jego życie przeszłe, którzy się podjęli przenieść je w dziedzinę jego umysłową. Niezawodnie literatura nie jest cała w przeszłości, ale przeszłość jest jedną z bogatych jéj kopalni. Są w przeszłości chwile, które nigdy przejść nie powinny, jest blask który pada na obecność jak promień ożywczy i którego nie godzi się lekceważyć, są pomniki z których w obecności nowe wyrastają, a więc godne troskliwego pielęgnowania, są źródła życia z zatamowaniem których literatura jeżeli nie wysycha w swojém korycie, to znacznie opada. Dobrze-to, żeśmy zdołali rozżarzyć jéj ognisko, pilnujmyż aby nie przygasało, aby pałało coraz wyżéj, a to nie stanie się innym sposobem tylko kiedy będziemy je podsycać wszelkiego rodzaju żywiołami, a tych pełne są piersi naszego ludu, naszych dziejów, i w końcu naszéj ziemi. Dla tego tak mię porywa każda nasza ruina, dla tego gdybym mógł własnemi siłami, uwieczniłbym każdą przynajmniéj w tym stanie, w jakim się obecnie znajduje.
Słońce jeszcze nie zaszło kiedyśmy dojechali do