Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

słowy porywał mię w te strony; bynajmniéj — dziś poznaję że to była władza przyciągającą człowieka który je posiada, ducha ludzkiego który je ożywia. Dziś myśl moja o Tatrach spokojniejsza, bez niecierpliwości czekam na chwilę bliższego poznania się, a cały pęd mój zwraca się ku ludowi. Między innemi zadałem sobie pracę nad jego mową, i zebrałem w tym przedmiocie kilka myśli, wpadłem na kilka uwag. Nie powinien on być nikomu obojętny. Naród odbija istotę swoją w swoim języku, więcéj niżby się zdawało. Wyobrażenie choćby ogólne o języku goralów może bardzo ułatwić głębsze ich poznanie. Moja praca jest prawie nic. Niepodobna mi dokonać jéj tak jak czuję, jakbym pragnął. Jest-to nic więcéj jak próbka, jak zachęta dla innych, jak ziareczko do przyszłéj uprawy na tém polu, a daj Boże! przyszłego plonu.
Pisarze nasi szczególniéj powinniby, przez swój własny interes, zająć się mocniéj nauką téj rzeczy. Słownik goralski, przedmiotów świata goralskiego, jest według mnie, w naszym języku książkowym dosyć ubogi, nie zdąża w tém za innemi językami, posługiwać się musi nieraz nazwami obcemi albo okréśleniami; kto wie czybyśmy go niezbogacili gdybyśmy się lepiéj obeznali z mową Tatrańców? Łatwo jest przypuścić, że lud zamieszkujący od wieków góry, musi mieć swoją nazwę dla wszelkiego ich szczegółu. Ja sam natrafiłem już na wyrazy zupełnie mi