Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ziemi im się przez to niepodnosi, że drzewa, wody, skały, zwierzęta, żyją więcéj, prawdziwiéj jak ich człowiek. Jest i to zajmujące ale smutne! Komuby trudno było sprawdzić tę myśl na kraju przestronnym, niech poszuka bliżéj siebie a znajdzie, że nieraz widział podobną okolicę, miasteczko, wieś, dom, i już oto ma na małą skalę co przypuszczam o Tatrach bez ludzi.
Nie mówię tego lekko; nie rzucam myśli co to czasem wyskakuje z pod pióra mimo wiedzy piórodzierżcy. Nie powiedziałbym tego gdybym się nie znajdował kiedy niekiedy śród takich ludzi, żyjących życiem tylko robaka grobów lub ran zaniedbanych, że wolałbym przebyć ten czas z duchem który objawia swoje życie jedynie szumem drzewa, ruchem wody, tchnieniem wiatru; byłbym już w sferze życia prawdziwszego, pełniejszego, milszego, wyższego.
Nie stosuje się to do Podhalan. Winienem im za to wdzięczność. Przez wdzięczność chcę zachować ich obraz — bardzo niezupełny, niewykończony, ale ufam że wierny o ile go schwycę. Nie przyrzekam więcéj. Znam całą trudność poznania i odmalowania narodu. Poznać naród!... Zwracam się do siebie i widzę, ileby to trzeba komuś żeby mnie poznał! Przez ile-to kolei bolesnych i szczęśliwych musiałby przejść razem ze mną! To samo z narodem, tylko na skalę bez porównania ogromniejszą, bo cały żywot człowieka jest chwilą w bycie narodu.