Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obfitość, ile dusza zapragnie. Nie łatwa to była jednak sztuka nie dać się złapać.
Gdy Jan przyszedł z Klarcią do sadu, zauważył zaraz, jak jej się rozszerzyły źrenice na widok wspaniałych jabłoni, przeciążonych wprost napoi dojrzałemi jabłkami. On sam nie broniłby jej kilku tych owoców, ale spostrzegł stojących pod drzewami karbowego Söderlinda i kilku innych parobków, pilnujących w tym roku sadu z większą, niż zazwyczaj gorliwością.
Zabrał tedy Klarcię ze sobą do tej części ogrodu, gdzie nie było nic do łasowania, aby uchronić ją od pokusy. Wiedział jednak, że dziewczynka krąży myślami wokoło krzaków agrestowych i jabłoni. Nie patrzyła ani na pięknie postrojonych, dostojnych gości, ani na klomby z kwiatami. Nie budziły w niej zaciekawienia piękne mowy, wygłoszone na cześć porucznika przez proboszcza z Bro i inżyniera Boreusa z Borgu. Nie słuchała nawet ślicznego wiersza, wygłoszonego przed solenizantem przez kościelnego, Svartlinga.
Z wnętrza domu dolatywały dźwięki klarnetu Andersa Öftera, tak skoczne wygrywającego melodje, że nie sposób było nóg utrzymać w spokoju. Klara Gulla szukała tylko pozoru, by móc wrócić do sadu.
Jan trzymał ją przez cały czas za rączkę, nie puszczał pod żadnym warunkiem i głuchy był na wszelkie wybiegi. Wszystko się tedy odbyło dobrze aż do zmierzchu, kiedy sad zatonął w zmroku.
Pozapalano mnóstwa lampek papierowych i nietylko porozwieszano je po drzewa, ale poustawiano na klombach, rabatach kwiatowych i przybrano świetlnemi festonami ściany domu. Było to tak piękne, że Janowi, który nie wiedział w życiu nic podobnego, za-