Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przez cały czas tej mowy dumała Maja Liza nad sposobem przekonania ojca, że nie pisała kartki. Opowieść wzruszyłaby ją niezawodnie wielce w innych okolicznościach. Teraz jednak myśli jej krążyły wokoło krzywdy jakiej doznała i to nietylko ze strony ojca. Nie zwracała uwagi na siedzącą przed nią kobietę, ale wyłącznie na mężczyznę, który ją tu przywiózł, by rzuciła w twarz ofiary swe oskarżenie. Wierzył tedy w prawdziwość zarzutu, wierzył, że napisała kartkę w celu wyżebrania sobie mężczyzny, będącego własnością innej kobiety.
Odwróciła się nagle od ojca i spojrzała na Liljecronę.
Nie patrzył na nią wcale, mimo to drgnął, jakgdyby odczuł jej spojrzenie. Był bardzo zgnębiony, jednakowoż w tej chwili na twarz jego wypłynął dobrotliwy uśmiech. Rzucił jej spojrzenie uspokajające jak dziecku, które się dopuściło pustoty, a mówiło ono też, że niebezpieczeństwo nie jest tak wielkie, jak się wydaje. Potem odwrócił zaraz głowę.
Maja Liza odwróciła się odeń również niecierpliwie i podczas gdy ojciec mówił dalej, popatrzyła na babkę.
Odpowiedziała błyskiem oczu, wyrażającym głęboką powagę, oraz podobne, jak spojrzenie Liljecrony, uczucia.
Chciała jej widocznie powiedzieć to samo co on: — nie bój się, ale wytrwaj! Również i babka