Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Macocha! — krzyknęła za nią i to tak głośno, że wszyscy usłyszeć mogli w całem obejściu. Nie czekając odpowiedzi, trzasnęła drzwiami i zaryglowała je, by nie zostać drugi raz zaskoczoną.
Nic widać było po pastorowej, czy sobie coś robi ze słów pani Beaty. Humor miała doskonały i, wróciwszy na plebanję, kazała Norze iść do sali i szyć, dodając, że sama przyjdzie niedługo, tylko chce pomówić słów parę z Mają Lizą.
Nora zacisnęła usta i nie odrzekła nic, ale twarz jej przybrała ten wyraz, jaki miała onego dnia świątecznego, kiedy walczyła z burzą.
Stanąwszy w sieni, nie poszła, jak miała nakazane do sali, ale skierowała się ku kuchni.
Pastorowa spytała, dokąd idzie i czy słyszała, że ma szyć w salonie.
Dziewczyna odparła cichym głosem, że to jest już zgoła niepotrzebne.
— Dla czegóżto? — zdziwiła się pastorowa. Czy sądzisz, że szyjesz już tak świetnie, iż niczego więcej uczyć ci się nie potrzeba?
Odparła, że tak nie myśli, że dość jej tego co umie, bo zaraz wraca do Koltorpu.
Przystąpiła do pastorowej, podała jej rękę i dodała, że najlepiej będzie, gdy ją jednocześnie pożegna.
— Drogie dziecko! — zawołała pastorowa. — Nie rozumiem, o co ci idzie. Dlaczegożto chcesz koniecznie wracać do domu?