Strona:Selma Lagerlöf - Legendy o Chrystusie.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozgniewał go ten zawód, i w złości najchętniej byłby uwięził tych ludzi, — nie miał jednakże żadnego powodu.
— Więc puść nas — rzekła kobieta widząc jego pomieszanie.
Cofnął włócznię i sam usunął się na bok.
Kobieta zasłoniła znów kwiaty odzieniem, a mijając żołnierza rzekła doń spokojnie:
— Wiedziałam, że mu nie zrobisz nic złego, jeśli ci go pokażę.
I oddalili się spiesznie, a żołnierz stał znów nieruchomy i patrzał za nimi, dopóki nie zniknęli z oczu.
A gdy ich ścigał wzrokiem, widział coraz wyraźniej, że kobieta niesie dziecko na ramieniu, — nie pęk lilii, lecz żywe dziecko. Teraz był tego pewny.
Jeszcze patrzał przed siebie, nie wiedząc co począć, gdy usłyszał wołanie od strony ulicy: to Woltigiusz nadbiegał z kilku żołnierzami.
— Zamykaj bramę! — wołał. — Nie puszczaj nikogo!
Zatrzymali się przed strażnikiem zadyszani: już znaleźli ślad chłopca, któ-