Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ze słów tych wyrozumiała staruszka, iż Tyberiusz nie spodziewał się wcale pomocy od Nazareńskiego Proroka.
— Dlaczego tedy wyprawiłeś mię w tak dalekie kraje, jeżeli całą tę podróż uważałeś z góry już za bezcelową?
— Jesteś jedynym przyjacielem moim — rzekł cesarz. — Nie miałem powodu odmówić twojej prośbie, dopokąd jeszcze w mocy mojej spełniać twe życzenia...
Ale staruszka nie dała mu się przekonać, trwając w podejrzeniu, że zadrwił z niej świadomie.
— O! tu wyłazi znowu twoja dawna chytrość! — zawołała popędliwie. — A tego ścierpieć w tobie nie mogę!
— Nie trzeba było do mnie powracać — rzekł cesarz. — Było zostać w swoich górach...
Przez chwilę zdawać się mogło, że ci, którzy tak często bywali w zwadzie ze sobą pokłócą się teraz na nowo. Draża staruszki jednak rozwiała się natychmiast. Minęły już te czasy, kiedy Faustyna na serio spierała się z cesarzem. Zniżając głos, nie chciała dać bowiem za wygraną, mówiła:
— Ten człowiek był prawdziwym prorokiem. Widziałam go, a kiedy wzrok jego oczu padł na mnie, poczułam, że to Bóg... Byłam jak szalona, gdy go na śmierć wiedli, a ja temu przeszkodzić mogłam.
— Bardzo rad jestem, żeś temu nie przeszko-