Przejdź do zawartości

Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzenia w naturze, gasła nagle tak, że wszystko naraz przybrało pozór jednostajnej szarzyzny.
Zarówno z innymi przedmiotami straciły barwę ich własne twarze. Wyglądamy jak umarli! — rzekł młody krasomówca, wstrząsając się. — Wszakże policzki nasze są szare, a usta czarne!
Podczas gdy ciemność coraz gęstsza zapadała nad ziemią, wzmagało się także przerażenie młodej kobiety.
— Ach, przyjacielu! — zawołała wreszcie — czyż nie uznajesz, że cię bogowie przestrzec chcieli! Gniewają się za to, żeś skazał na śmierć świętego człowieka, na którym snać żadnej winy nie było! Choćby go już do krzyża przybito, może żyje jeszcze?! Każ go zdjąć z krzyża! Własnymi rękami będę opatrywała jego rany! Pozwól go jeno odratować!
Ale Piłat odpowiedział śmiejąc się:
— Możesz mieć słuszność w tym, że bogowie dają znaki na niebie. Ale nie gasiliby oni słońca dlatego, że jakiś tam żydowski odszczepieniec skazany został na ukrzyżowanie. Prędzej możemy się spodziewać ważnych wypadków, dotyczących całego państwa. Któż może wiedzieć, jak długo wiekowy Tyberiusz...
Nie dokończył zdania, ponieważ ciemność zapadła tak głęboka, że nie mógł dopatrzeć już kielicha z winem, stojącego przed nim na stole. Przerwał