Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Żydowska kobieta wpadła teraz w rozmowę.
— Jakże? wszak widywałam cię z nim? Nie bój się tylko i powiedz tej oto znakomitej niewieście, która jest przyjaciółką cesarza, gdzieby mogła proroka odszukać.
Ale zawzięty uczeń wpadł w gniew coraz większy.
— Czy wszyscy ludzie powariowali dziś? — wołał. Czy ich szatan opętał, że jeden po drugim przychodzi wypytywać mię o tego człowieka? Dlaczego nikt wierzyć nie chce, skoro powtarzam, że proroka nie znałem wcale. Nie jestem z jego okolic i nigdy na oczy go nie widziałem.
Gwałtowność słów jego zwróciła ogólną uwagę i kilku żebraków, siedzących obok niego na murze, zaczęło mu także przeczyć.
— Ależ naturalnie, należałeś do jego uczni! — wołali. — Wszyscy wiemy, żeś z nim razem przyszedł z Galilei.
Wtedy ów człowiek podniósł ramiona ku niebu i zaczął krzyczeć.
— Jużem dziś w Jerozolimie nie mógł przez niego wytrzymać, a teraz nie dają mi i tu między żebrakami spokoju. Czemu nie wierzycie, gdy mówię, żem go nigdy nie widział?
Faustyna, ruszając ramionami, odwróciła się od niego.
— Jedźmy dalej, — rzekła. — To jakiś wariat, od niego się niczego nie dowiemy.