Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pozwolić mówić aż przeciwnicy ich z czasem sami poznają, że krzywdę im wyrządzili.
„Nie możemy przecie chodzić od domu do domu i mówić, że jesteśmy niewinni“ mówili, i pocieszali się tem, że żyją między sobą tak zgodnie i szczęśliwie. „Biedni chorzy jerozolimscy nie boją się nas jeszcze, mówili: „Poczekajmy aż ta burza przejdzie, jest to próba, którą Bóg nam zesłał.“
Z początku Szwedzi znosili tę srogą potwarz z największym spokojem. „Jeżeli ci ludzie są tak zdziczali“, mówili, „ze mogą sądzić iż my, biedni chłopi przybyliśmy tu do świętego miasta, gdzie zmarł nasz Zbawiciel, po to, ażeby prowadzić życie rozwiązłe, to sąd ich nie wiele wart, i wszystko jedno, co mówią o nas“.
Gdy ludzie nie przestawali okazywać im pogardę, cieszyli się myślą, że Bóg uznał ich za godnych, by cierpieli prześladowanie i hańbę w tem samem mieście, gdzie ukrzyżowano i wyszydzono Chrystusa.
W październiku jednak, nadszedł pewnego dnia list do córki burmistrza Gunhildy. Był to list od ojca, w którym donosił jej, że matka umarła. List nie był wcale surowy, jak Gunhilda może oczekiwała. Ojciec nie czynił jej wyrzutów, donosił jej tylko o chorobie i pogrzebie. Można było