Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się starał uszczęśliwić ją, niżeli wiecznie tęsknić za inną, która nigdy już nie może być jego żoną.
Jakkolwiek starał się w ten sposób rozumować, to jednak dręcząca go niechęć wewnętrzna wzmagała się wciąż. Podczas gdy siedział z zakrytemi oczami, widział wciąż przed sobą swoją żonę. „Rzecz jasna, że należę zupełnie do niej“, myślał, nikt inny nie ma takiej władzy nademną“.
„Wiem, z jakiej przyczyny zapuściłem się w to przedsięwzięcie“, ciągnął w myśii dalej: Obciąłem być tak dzielnym, jak ojciec. Tak, jak on wyprowadził matkę z więzienia, tak ja chciałem Gertrudę sprowadzić z Jerozolimy. Ale teraz wiem, że mi się tak nie powiedzie, jak ojcu, wyjdę na tem gorzej, bo kocham inną“.
Nakoniec około wieczora Bo, przyszedł do Ingmara. Zatrzymał się w drzwiach, jak gdyby zamierzał natychmiast odejść. „Słyszałem, że pytałeś się o mnie“, rzekł,
„Tak“, rzekł Ingmar, „muszę wyjechać“.
„Wiem, że tak postanowiono“, odrzekł Bo krótko.
Ingmar miał oczy zabandażowane, zwrócił głowę ku stronie, gdzie stał Bo, jak gdyby chciał go widzieć. „Zdaje się, że ci spieszno“, rzekł,
„Tak, mam jeszcze dużo do załatwienia“, odrzekł Bo i postąpił krok ku drzwiom.
„Chciałbym cię jednak o coś zapytać“.