Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gertruda posłusznie odwróciła się i szła powoli do domu. Zdawało jej się, że w sposobie, jak się z nią pożegnał, leżało jakieś znaczenie. Było to tak, jak gdyby jej powiedział był: „Przez pewien czas należałaś do mnie i służyłaś mi, ale teraz oddaję ci wolność. Żyj teraz na ziemi dla swych bliźnich!“
Gdy zbliżyła się do kolonii, znikł czar powoli. „Wiem przecie, że nie jest Chrystusem. Nie, nie wierzę w to, że jest Chrystusem“ powtórzyła jeszcze raz.
Ale widok jego wywołał w niej wielką zmianę. Przez to samo, że przywiódł jej przed oczy obraz Chrystusa, zdawało jej się, że każdy kamień po drodze powtarzał jej święte nauki, które niegdyś Zbawiciel głosił w tej krainie, i że kwiaty sławiły szczęście tego, który kroczy drogami Chrystusa.
Gdy Gertruda doszła do kolonii poszła do Ingmara. „Teraz pojadę z tobą Ingmarze,“ rzekła.
Ingmar odetchnął kilkarotnie ciężko. Widocznie odczuł wielką ulgę.
Ujął ręce Gertrudy i ściskał je w swych dłoniach. „Teraz Bóg był dla mnie bardzo dobrym“, rzekł.




Niezwykły ruch panował w kolonii. Ludzie z Dalarne byli wszyscy w mieszkaniach swych za-