Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tała. „A czyż mogę znów nie zrobić tego, wiedząc że w takim razie ociemnieje“ pytała znowu.
Wieczorem Gertruda stała przed domem pod wielkiemi drzewami i myślała bezustannie o tem, że ma wyjechać z Ingmarem a nie ma siły, powziąć postanowienia. Wtem Bo zbliżył się do niej.
„Tak bywa czasem“, rzekł, „że ludzie cieszą się swem nieszczęściem a smucą swem szczęściem“.
Gertruda odwróciła się i spojrzała na niego lękliwie. Nic nie powiedziała, ale zrozumiał, że myślała: „Czy i ty jeszcze przychodzisz dręczyć mnie i prześladować?“
Bo ukąsił się w usta i skrzywił się cokolwiek, ale po chwili powiedział przecie, co miął zamiar powiedzieć.
„Jeżeli się przez całe życie kogoś kochało“, rzekł, „to żyje się w ciągłej obawie, że go się utraci. Ale największa trwoga przejmuje nas, gdy go tracimy w ten sposób, że poznajemy iż ma twarde serce, które nie zna przebaczenia i zapomnienia“.
Bo wyrzekł te surowe słowa bardzo łagodnym tonem, i Gertruda nie pogniewała się za nie, lecz zaczęła płakać! Przypomniała sobie, że śniło jej się raz, iż Ingmarowi wykłuła oczy. “Teraz widać, że sen był prawdziwy, i że doprawdy mam twarde i mściwe serce, jak w owym śnie“, myślała. „Ingmar z pewnością straci wzrok z mojej winy“. Za-