Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pani Gordon zwróciła się gwałtownie do Ingmara: „Zdaje mi się, że skoro prowadziłam kolonię tę tak, że żyliśmy przez szesnaście lat ze sobą w zgodzie, w miłości, to nowy przybysz powinien powstrzymać się od wprowadzania zmian“.
„Teraz pani gniewa się na mnie, a sama pani przecie nalegała ażebym mówił“, rzekł Ingmar.
„Wiem dobrze, że jesteście dla nas życzliwi“, odrzekła pani Gordon. „I mogę wam też powiedzieć, że mamy jeszcze dużo pieniędzy, ale w ostatnim czasie posełał ktoś stąd fałszywe sprawozdania o nas do naszych bankierów w Ameryce, i dlatego nie chciano nam dalszych pieniędzy posełać. Ale właśnie teraz dowiedziałam się, że pieniądze są już w drodze“.
„To co pani mówi, cieszy mnie bardzo*, odrzekł Ingmar, „ale u nas w domu sądzą ludzie, że lepiej jest polegać na własnej pracy, niż na oszczędzonych pieniądzach“.
Pani Gordon nic na to nie odpowiedziała a Ingmar zrozumiał, że najlepiej będzie milczeć.
Pani Gordon przybyła dość wcześnie do kolonii; było zaledwie pół do dziewiątej: Przez ostatnią pół godzinę była niespokojna, myślała o tem, czego się dowie po przybyciu do koloni. Gdy ujrzała wielki budynek i zauważyła, że wszystko dokoła było spokojnie, westchnęła swobodniej. Oczekiwała była prawie, że jeden z potężnych duchów,