Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dował się spad. jeżeli więc zrządzeniem bożem mostek, na którym dzieci siedziały, wejdzie w ten prąd, nie byłoby rzeczą niemożliwą, aby je na ląd wyciągnął.
Stał nieruchomo i patrzał na rzekę. Wtem zdawało się, jak gdyby ktoś pchnął mostek, który odwrócił się i skierował się ku jego brzegowi. Dzieci były już tak blisko, że mógł widzieć ich małe zatrwożone twarzyczki i słyszeć ich płacz.
Lecz zawsze jeszcze były tak daleko, że nie mógł dosięgnąć ich z brzegu hakiem. Wszedł więc do wody i zaczął broczyć w rzece.
Czyniąc to, dziwne miał uczucie; zdawało mu się, jak gdyby ktoś wołał doń: „Nie jesteś już młodym człowiekiem, Ingmarze, narażasz może twoje życie!“
Stanał na chwilę i namyślał się, czy dobrze czyni, narażając swe życie. Żona jego, którą niegdyś przywiódł był z więzienia, umarła ubiegłej zimy, a odkąd go opuściła, pragnął bardzo podążyć za nią. Z drugiej zaś strony, syn jego, który miał objąć po nim dwór, nie był jeszcze dorosłym. Dla syna musiał jeszcze pozostać przy życiu.
„Niech więc będzie, jak Bóg zechce“ rzekł.
I odtąd Ingmar-Wielki nie był już nieporadny i powolny. Krocząc po huczącej rzece,