Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zdawało się, jak gdyby wyśmiewała powolność Wieśniaka i chciała doń mówić: „Tyś nie jest tym, który potrafi mi wydrzeć coś z rzeczy, któremi się obładowałam“.
Ingmar Ingmarson w istocie nie próbował wyciągnąć szczątek tratwy ani czółen, które nadpływały. „Już oni to tam we wsi z pewnością powyciągają“, pomyślał sobie.
Mimoto nie odwracał oczu od rzeki, lecz uważnie przypatrywał się wszystkiemu, co nadciągało. Nagle ukazało się, dobry kawał dalej, na rzece, coś żółto-lśniącego, na kilku zbitych razem deskach, a Ingmar spostrzegł to natychmiast. „Tak, na to już długo czekałem“ rzekł głośno do siebie. Nie mógł jeszcze poznać co to było żółtego, ci jednak, którzy wiedzą, jak się ubierają dzieci we wsi Dalarne, łatwo mogli się domyśleć. „Jest to kilkoro dzieci, które bawiły się na mostku“ pomyślał, „i nie miały tyle rozumu, aby uciekać na ląd, zanim rzeka je porwała“.
Nie długo trwało, a chłop widział, że dobrze odgadł. Spostrzegł już teraz wyraźnie troje małych dzieci w żółtych sukienkach i okrągłych żółtych czapkach, nadpływających na licho skleconym mostku, który zwolna rozpadał się pod naciskiem strumienia i uderzających brył lodowych.
Dzieci były jeszcze daleko, ale Ingmar wiedział, że dość blisko miejsca na którem stał, znaj-