Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a teraz mieli tu chleb łaskawy. Ci byli w większym jesze strachu, niż inni, bo bali się, że gdy dwór przejdzie do innego właściciela, będą wygnani ze swej siedziby i skazani iść w świat o torbie żebraczej. I cokolwiek by ich spotkać mogło, tego byli pewni, że tak dobrze nie będzie im nigdzie, jak u dawnego swego państwa.
Ci biedni staruszkowie błąkali się przez cały dzień po podwórzu, nie mogąc znaleźć spokoju ze strachu. Serce bolało patrzeć na tych pochylających się od starości i nieśmiałych ludzi, jak snuli się z trwożnym wyrazem w nawpół ociemniałych, łzawych oczach.
Nakoniec jakiś, już prawie stuletni staruszek, wpadł na pomysł zbliżyć się do Ingmara i usiąść u stóp jego na ziemi. Zdawało mu się, że to jest jedyne miejsce, gdzie może znaleść spokój i oparłszy stare drżące ręce o swe szczudło, siedział spokojnie.
Gdy stara Liza i Marta Lagard ujrzały, gdzie sobie usiadł Korp Bengt, przywlokły się i one i usiadły u stóp Ingmara. Nie rzekły ani słowa, ale miały jakieś niejasne wyobrażenie o tem, że on może być dla nich podporą, ponieważ jest teraz Ingmarem Ingmarsonem.
Od chwili, gdy staruszkowie zgromadzili się dokoła niego. Ingmar nie miał już oczu przymkniętych, lecz spoglądał na nich. Zdawało mu się, że