Przejdź do zawartości

Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Czyżby więc Chrystus słowa owe wypowiedzieć miał tak tylko na wiatr, nic przez nie nie rozumiejąc?“
„Nie wiem do czego zdążasz“.
„Widzisz, jest tam jeszcze coś innego, nad czem trzeba się zastanowić“, rzekł Hellgum. „Jest to ta rzecz, że przez chrześciaństwo doszliśmy już tak daleko. Nikt między nami nie kradnie, nikt nie wyzyskuje wdów i sierót, nikt nie prześladuje, ani nienawidzi drugiego. Nigdy nie zdarza się między nami, ażeby ktoś zrobił coś złego, ponieważ mamy taką dobrą religię.
„Ależ naturalnie, wiele rzeczy dzieje się, które nie powinny się dziać“, przyznał Halfvor z cicha: słowa jego były senne i obojętne.
„Ale jeżeli masz młócarnię, która źle młóci to szukasz przecie, co jej brakuje? I nie uspokoisz się, aż się nie dowiesz, co w niej nie jest w porządku. A więc, skoro widzisz, że ludzi nie można doprowadzić do tego, ażeby żyli prawdziwie po chrześciańsku, powinieneś także poszukiwać, czy w tem chrześciaństwie nie ma gdzie błędu“.
„Nie mogę w to wierzyć, żeby nauka Chrystusa była błędną“, rzekł Halfvor.
„Nie, z początku była doskonałą, ale może być że potem coś się w niej popsuło. Mogło się złamać jedno kółko, widzisz, chociażby jedno maleńkie kółeczko, a potem już cała robota źle idzie“.