ki, obijał koła wozów i sanek. Jeżeli nie miał lepszej roboty, robił także gwoździe.
Pewnego letniego wieczora kuźnia była jeszcze w pełnym ruchu. Birger Larson stał sam przy kowadle i kuł główki do gwoździ, a syn jego, który miał lat siedemnaście, stał przy drugiem kowadle i kuł jednaj cienką sztabkę żelazną po drugiej, poczem ją przeginał. Drugi syn pracował miechem a trzeci znosił węgle, lub odwracał w ogniu żelaziwo żarzące i roznosił je kowalom. Czwarty syn miał zaledwie 7 lat; zbierał gotowe gwoździe, rzucał je do wiadra napełnionego wodą i związywał je w paczki.
Podczas tej roboty nadszedł jakiś obcy człowiek i stanął w otwartych drzwiach. Był to słuszny czarny człowiek, i musiał prawie uklęknąć, aby mógł zajrzeć do kuźni.
Birger Larson zatrzymał się w robocie i zapytał czego sobie życzy.
„Nie gniewajcie się, że zaglądam tu, chociaż nie mam zamówienia“ rzekł obcy. „Byłem sam kowalem w młodych latach, i dlatego trudno mi przejść obok kuźni, nie zaglądnąwszy.“
Teraz kowal zaczął zapytywać obcego człowieka, kim jest i skąd przybywa. Człowiek odpowiadał uprzejmie, lecz nie zdradził swego nazwiska. Birger pomyślał, że mądry z niego człowiek i znalazł w nim upodobanie. „Wyszedł z nim na czarny
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/158
Wygląd
Ta strona została przepisana.