Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

plac przed kuźnią i chwalił się przed nim swymi synami. Z początku, mówił, ciężkie miał czasy, aż dokąd synowie podrośli i mogli mu pomagać w pracy. Ale teraz, kiedy wszyscy pracują, robota idzie raźno. „I zobaczycie, za kilka lat będą bogatym człowiekiem“, zakończył Birger swoje opowiadanie.
Obcy człowiek uśmiechał się i rzekł, że cieszy go to, iż Birger ma tak dobrą pomoc w swych synach. „Chciałbym jednak zapytać się o coś, ciągnął dalej, kładąc ciężką rękę na ramieniu Birgera, i patrząc mu głęboko w oczy. „Jeżeli masz tak dobrą pomoc w swych synach w rzeczach świeckich, czy wspierają cię oni także w sprawach duchowych?“
Birger wytrzeszczył oczy, bez zrozumienia. Wtedy rzekł obcy: „Widzę, że jest to dla ciebie rzecz nowa, więc zastanów się nad nią aż do czasu, kiedy się znów zobaczymy“.
I odszedł uśmiechając się. Birger Larson wszedł napowrót do kuźni; poskrobał się w głowę, pokrytą żółtemi jak mosiądz i twardemi włosami, i zwrócił się napowrót do swej roboty.
Pytanie obcego człowieka zajmowało go przez kilka dni bezustannie. Wydało ono mu się czemś bardzo dziwnem. „Jest w tem coś ukrytego, czego nie rozumię“, myślał.