Strona:Selma Lagerlöf - Dziewczyna z bagniska.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiem, że bylibyście szczęśliwi, posadziwszy mię do więzienia — rzekł zgryźliwie.
— Pewno, że wiele tracisz, postępując, jak należy — odpowiedział ojciec. — Ale my nie potrzebujemy się kryć z radością, że przezwyciężyłeś samego siebie.
Nie chciał jednak Gudmund wracać do domu. Zrujnował, zmarnotrawił swą przyszłość, a ci ludzie będą go za to chwalili! Nikogo nie chciał widzieć. Szukał spokoju. Mijali ścieżkę, prowadzącą do lasu.
— Ojcze, zatrzymajcie się tu. Pogadam trochę z Helgą.
— Wracaj wcześnie, musisz się wyspać.
Gudmund zagłębił się w las i zniknął z oczu. Nie miał bynajmniej zamiaru rozmawiać z Helgą. Chciał tylko pozostać sam, aby módz nie panować nad sobą. Targała go tępa złość na wszystkich i wszystko. Z całych sił kopał nogami kamienie znajdujące się na drodze. Z dziką wściekłością łamał grube gałęzie, jedynie dlatego, że jakiś listek musnął go po twarzy.
Zaszedł aż nad Bagnisko. Ominął chatę i począł się wdrapywać na wierzchołek góry. Musiał się wspinać po wielkich, spiczastych głazach. Była to przeprawa dosyć karkołomna. Jeden krok nieostrożny mógł go przyprawić o złamanie ręki lub nogi. Groza niebezpieczeństwa sprawiała mu jednak przyjemność.
— Gdyby się co ze mną stało, nikt mnie tu nie odnajdzie — rzekł do siebie. — Cóżby mi to szkodziło? Raz kozie śmierć! Wolę zginąć tu, niż gnić długie lata w więzieniu. Jednak nic mu się nie wydarzyło.
Po kilku minutach stanął u szczytu.
Wielki pożar zniszczył przed laty tu las. Wierzchołek świecił łysiną. Rozpościerał się stąd wspaniały widok. Cały kraj był jak na dłoni. Widać było wszyst-