Strona:Selma Lagerlöf - Dziewczyna z bagniska.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zapomniałeś dziś oczyścić uprząż — rzekł. — Cała bryczka, zresztą była brudna i obłocona.
— Miałem co innego do roboty — odpowiedział gnuśnie i odjechał.
Po mszy Gudmund odprowadzał narzeczoną do Elwokry, gdzie spędzał resztę dnia. Obchodzono tam wieczór dziewiczy. Zebrało się dużo młodzieży i tańczono do późna w nocy. Nie brakło i pijatyki, lecz Gudmund nie tknął niczego. Przez cały wieczór nie zamienił z nikim ani słowa. Zato tańczył do upadłego, wybuchając od czasu do czasu śmiechem niesamowitym.
Wrócił do domu o drugiej i postawiwszy konia w stajni, poszedł znów do ogrodu nad bagnisko. Podwinął spodnie i wszedł boso do wody. Noc była jasna, ojciec, ukryty za firanką śledzili ruchy syna. Widział, jak pochylony nad powierzchnią wody szukał czegoś z takim samym uporem jak nocy ubiegłej. Od czasu do czasu wychodził na brzeg, jakby rezygnując z poszukiwań, po chwili jednak wracał znów. Przyniósł z obory wiadro i zabrał się do czerpania wody. Widząc trudy daremne tego po chwili. Spróbował wędki: przeszukał dno, lecz znalazł nic, oprócz szlamu.
Kiedy wrócił do pokoju, było już tak późno, że zaczęto wstawać. Gudmund, zmęczony i wyczerpany nocą bezsenną, chwiał się na nogach. Nie rozebrany rzucił się na łóżko.
O godzinie ósmej przyszedł ojciec aby go obudzić. Gudmund leżał w ubraniu obłoconem i poplamionem szlamem. Erland nie pytał o nic. Powiedział mu tylko, że już czas wstawać i zamknął drzwi za sobą. W kilka minut później Gudmund wszedł do izby w stroju weselnym. Nie widziano go jeszcze tak pięknym: twarz, uduchowioną walką wewnętrzną była blada, a oczy płonęły