Dotąd była zupełnie pewną, że on jest synem radczyni, panem tego domu; obecnie pewność jej się zachwiała.
A więc to nie on?
Krótki dzień grudniowy ciągnie się bez końca. Pod wieczór na drodze ukazał się stróż wiozący furę drzewa na opał, wjechał w podwórze i zaczął zrzucać szczapy.
— Ingrydo, woła wzburzonym głosem pani radczyni, biegnij szybko na podwórko i każ Andersowi czemprędzej odprowadzić konie do stajni. Prędzej, prędzej biegnij!
Dziewczyna zbiegła ze schodów i wyszła na ganek, — polecenia pani radczyni jednak nie wykonała.
Przy wozie z drzewem stał wysoki mężczyzna, odziany w kożuch barani, i workiem na plecach. Zginając nizko swą wysoką postać, raz po raz kłaniał się szkapom.
— Co to... co to jest? przycisnęła ręce do czoła, — jak to rozumieć? dlaczego pani radczyni jest tak wzburzona? dlaczego stróż tak śpiesznie odprowadza konie i jednocześnie tak nizko kłania się „kozłowi“, jaki jest jego stosunek do tego domu?
Czyżby to był młody dziedzic, i jego dziś oczekiwano? więc to nie on ją tu wprowadził? więc to tylko rojenie jej dziecinnej wyobraźni?
Jak smutno, jak smutno!
Czyżby ją tu tak dobrze przyjęto, dlatego, że wyrażała się przychylnie o biednym warjacie?
Strona:Selma Lagerlöf - Cmentarna lilja.djvu/63
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.