Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwytał i innych wspomnień szukał. Głuchym był na te pokusy, nie dał się nowym złudzeniom opanować.
Po miesięcznym pobycie powrócił do Lwowa.
Hrabia żądał koniecznie, ażeby z Waciem, który zapisał się na studenta Uniwersytetu, zamieszkał i czuwał nad dalszemi jego naukami i postępowaniem. Boleść gwałtowną, jaką czuł zrazu, ukoić potrafił, ale miał w duszy smutek głęboki, nieokreślony a bezustanny — pracą go tłumił.
Zaraz po powrocie z Ukrainy, wydał nowy tomik poezyj, w którym wyśpiewał to, co mu duchy dawno zmarłych szeptały, co mu wiatr stepowy do ucha przynosił. W styczniu wydrukował powieść. Żaden dziennik ruski przyjąć jej nie chciał, musiał ją własnym nakładem w świat puścić. W książce tej dotknął najbardziej bolesnych miejsc kwestyi ruskiej. Sprawę tę traktował bezinteresownie a sprawiedliwie. Zrobiła ona ogromne wrażenie, zakipiało jak w garnku. Byli i tacy nieliczni, którzy sprawiedliwość mu oddawali, inni jednak, dotknięci ostrem piórem, nie mogli znaleść dostatecznych słów nagany. Potępiali, lecz mimo to czytali, książka rozchodziła się i myśli w niej rzucone wsiąkały zwolna w dusze czytelników.
Stosunki jego z reprezentantami ruskiej narodowości, były coraz przykrzejsze. Zaczynali go unikać, okrzyczeli go »pańskim jurgieltnikiem«, człowiekiem, który talent od Boga mu dany za obcy żołd przefrymarczył. Nietylko świętojurcy nań powstawali, i tak zwany obóz narodowy odsunął się od niego.
Napróżno im opowiadał, co tam nad Dnieprem widział, nadaremnie im przedkładał, że sami nigdzie nie dojdą, że walcząc z Polakami, wojnę domową niecą, rozwój dobrobytu zbiedzonej ziemi tamują. Oni tego nie chcieli zrozumieć, zdrajcą go, zaprzańcem zowiąc.
Chyba gdzieś pomiędzy najmłodszymi spotykał chłopaków, którzy uniesieni czarem języka, głębiną myśli, jakie jego utwory cechowały, z uwielbieniem nań spoglądali. Uczniowie jego do takich należeli. Pociechą w strapieniu mu byli.